Szczęśliwe spotkanie
autor: VoaTheMist
Tego dnia szło jej ciężko. Gardło już dawno wyschło na wiór od ciągłego przeklinania plemiennych bogów a stopy paliły piekielnie od biegania po kamiennej jaskini tam i z powrotem.
- Jeszcze jeden pusty mob i zjem swój topór... - zamruczała pod nosem, wbiegając do kolejnej groty - Hmmm, tu mnie jeszcze chyba nie było... - ucieszyła się na widok grupki stworów stojących po drugiej
stronie cienkiego strumyka przecinającego komnatę na wskroś. Wprawnym ruchem przekręciła delikatnie
rękojeść błyszczącego topora, by uaktywnić ładunki ssów i luzując pas z miksturami zaczęła biec w ich kierunku.
Czarny tatuaż na zielonej skórze jej lewego przedramienia zaświecił się delikatną poświatą a
jej kroki stały się szybsze. W przeciągu trzech uderzeń serca przemierzyła grotę. Gdy uderzało po raz
czwarty, wprawnym ruchem zmyliła kroki, by tuż przed przeciwnikiem zmienić rytm i przeskakując na lewą nogę
wyprowadzić cios z pełnego obrotu. W trakcie morderczego piruetu szybko wyszeptała zaklęcie ogłuszenia i
celnie opuściła ostrze na potylicę najbliższego potwora.
Nie miał najmniejszych szans. Zaklęcie podziałało, wmurowując stwora na kilka cennych chwil w ziemię.
Szybko przyskoczyła do drugiego przeciwnika, starając się jeszcze wykorzystać moment zaskoczenia. Zdążył się
jednak obrócić, wyciągając swe długie szpony w jej kierunku.
- Groahh - sapnęła ze złości, zasłaniając się tarczą. Snop iskier oświetlił ciemną grotę, gdy potwór przeorał czarny metal. "To tyle jeśli chodzi o zaskoczenie..." -
ścisnęła mocniej rękojeść topora, który nagle zaczał jej dziwnie ciążyć. "Spowolnienie!" - przemknęło jej przez myśl.
Nie było jednak czasu na panikę, pozostałe potwory już biegły w jej kierunku, wyczuwając łatwy łup. Jej
ciało działało już mechanicznie. Nie tracąc cennych sekund, płynnym ruchem wyciągnęła buteleczkę z maną.
Słodkawy smak lepkiego płynu rozszedł się po jej gardle, wypełniając ciało mocą. Słowa pieczęci same
znalazły drogę do jej ust.
- Atama-nah jashka jaruu! - jej okrzyk przebiegł przez jaskinę jak grzmot. Poczuła podniecające uwolnienie mocy,
delikatnym dreszczem przebiegające całe jej ciało. Po kolei wokół każdego stwora zaczęły pojawiać się różowe
mgiełki pieczęci.
- Doskonale, już jesteście moi - na jej ustach pojawił się krzywy uśmieszek. Nagle tuż za plecami wyczuła ruch.
"Na Hordę! Zapomniałam o pierwszym!" Nie miała już czasu na łajanie się. Ciało zareagowało odruchowo. Rzuciła
się w bok, próbując wepchnąć między nią a przeciwnika swoją tarczę. "Za późno..." - pozwoliła mu podejść za blisko.
Mogła tylko patrzeć bezradnie jak czarne ostrza szponów zbliżają się do jej twarzy. Czas dziwnie zwolnił.
Wydawało jej się, że słyszy charkot zwycięstwa, wydobywający się zza żółtych kłów poczwary.
- Zielooooonaaaaa!
Tak, była już pewna, stwór wykrzykiwał jej śmierć...
- Zielooooonaaaa! Padniiiiijjjjjj!!!!
Nagle, ni stąd ni zowąd, lekko muskając czubek jej głowy, przeleciała nad nią ze świstem srebrna błyskawica. Stwór
dziwnie zacharczał, łapiąc się za głowę. W sekundę za błyskawicą obok niej przemknął rozmazany cień, stając pomiędzy nią
a stworem. Powietrze przeciął dźwięk ostrzy zagłębiających się w twardą łuskę. Potwór zaryczał przenikliwie,
szybko jednak umilkł, gdy sztylet znalazł drogę do jego serca. Dalej wypadki potoczyły się szybko. Zapieczętowane
potwory nie stanowiły najmniejszej przeszkody dla dwóch zwinnych postaci. Srebrne błyski ostrzy utworzyły maleńką
galaktykę wokół zamroczonych poczwar. Nie minęła minuta i było po wszystkim.
Orczyca siedziała oszołomiona na zimnej ziemi jaskini, szeroko otwartymi oczyma patrząc na dwie dziwne sylwetki
zbliżające się do niej w milczeniu. Jedna wysoka i smukła, druga niska i krępa. Obie odziane w misternie rzeźbione
czarne zbroje.
- Żyjesz, zielona? - zapytała czarnowłosa piękność. "No tak, czarna elfka" - pomyślała z lekką zazdrością orczyca.
Szybko jednak pokajała się za swoją niewdzięczność - "Hmpf, o co mi chodzi, przecież zawdzięczam im moje marne życie".
- Chyba dycha, ale jakoś dziwnie zbladła - odezwał się wesoło krasnolud. - Lepiej wstawaj, zielona, bo wyglądasz jak
zsiadły budyń.
Orczyca podniosła się szybko, rzucając rozbawione spojrzenie krasnoludowi. - Budyń to moja specjalność. Powinieneś
kiedyś odwiedzić moją wioskę, zrobię Ci taki na szybszy wzrost.
- Ha ha ha! Masz za swoje! - wybuchła śmiechem elfka.
- Komu zawdzięczam ratunek? - zapytała orczyca, składając głęboki ukłon.
- Ten mały to, Gluecifer. To jego topór pierwszy włączył się do walki, o mały włos nie pozbawiając Cię przy okazji głowy...
- Hmpf! - burknął krasnolud. - Liczy się efekt. Wszystko pod kontrolą!
- Tak, tak... - elfka puściła oko do orczycy. - A ja jestem Leneth. Dla przyjaciół Len.
- Pozwólcie więc niech Voa złoży Wam wyrazy wdzięczności. Nie często trafia się w dzisiejszych czasach, by krasnolud wraz
z elfem bez wahania udzielili pomocy orkowi. Dziękuję Ci, Len, dziękuję Ci, Glueciferze. Myślę, że to początek
wspaniałej przyjaźni.
Cała trójka uśmiechnęła się szeroko.