Historia klanu AoD
autor: Yassmine
- Noo, laska, opowiedz nam to jeszcze raz! – krzyknął lekko już podchmielony Farellion.
- Hamuj się, Fare... - powiedzieli jednocześnie Vierre i Akallabeth. Lust zaśmiała się, całując zielonego męża w ucho i mrugając do Akallabetha.
- Spokojnie, chłopcy, sama potrafię dać sobie radę – powiedziała, upijając łyk wina. - Ahhhh, tylko w Giran potrafią robić takie doskonałe trunki... - dodała, zupełnie ignorując zaczepki mrocznego elfa.
- To opowiesz, czy nie... - Farellion niemal przelazł na drugą stronę stołu, trącając przy okazji kufel piwa. Trunek wylał się na stół, oblewając kilku biesiadników.
- Fare... - Lech wywrócił oczami. Wszyscy mieli już porządnie dość podchmielonego złodziejaszka. Jak zwykle, była na to tylko jedna rada...
- Słuchajcie, Panowie i Damy! Słuchajcie, piękne elfy i mężni krasnoludowie! To jest bowiem historia aniołów ciemnych jak sama śmierć. To jest bowiem historia demonów, którzy zrodzili się bogami, lecz upadli, by nieść śmierć i zniszczenie! - zaczęła Lust, stając na stole.
- No nieee... - Farellion teatralnie przyłożył rękę do czoła. - Tylko bez takich patetycznych...
Czyjaś ręka zatkała mu usta. Druga, potężna i zielona, zacisnęła mu rękę na kuflu z piwem.
- Chciałeś historii, to siedź na swojej mrocznej dupie i słuchaj – warknął mu do ucha Wiadro, postawny ork tyrant. - Daj dziewczynie mówić.
Był czas, gdy bogowie słuchali próśb wszystkich ziemskich istot, a na ziemi żyły w zgodzie najróżniejsze stworzenia. Wtedy to właśnie giganci zbuntowali się przeciwko swoim panom, za nic mając porządek świata. I stworzyli giganci sześć smoków, po jednym by zniszczył każdego z bogów. I stworzyli giganci również demony, które w swojej pysze nazwali Aniołami, by upodobnić się do bogów.
Aniołowie Śmierci – bo tak zaczęto ich nazywać, by odróżnić te plugawe potwory od istot, stworzonych przez bogów – były obrazą wszystkiego, co piękne. Ich wzrok płoszył serca nawet najmężniejszych wojów. Z ich ciał, pokrytych łuską, nieustannie sączyła się ropa i trucizna. Ich skrzydła – choć potężne i silne, stworzone były z kości i skóry niewinnych istot. Mówiło się nawet, że gdy lecieli, ciągle było słychać jęki zabitych...
Niedługo trwało panowanie gigantów. Pobici i upokorzeni, ukryli się w najbardziej niedostępnym zakątku świata, by rozpaczać nad swoją porażką. Lecz czekał ich kolejny cios. Oto bowiem Aniołowie Śmierci, ich dzieci i ich nadzieja na odrodzenie, nie mogąc znieść rozkazów istot tak słabych, że pozwolili zamknąć się w zapomnianym przez wszystkich miejscu, potajemnie wydostali się z wyspy i, nie zatrzymywani przez nikogo (wszak w boskim mniemaniu byli tylko bezwolnymi maskotkami gigantów), odlecieli, by szukać swojego przeznaczenia.
Gdzie tylko przeszli, siali zamęt i zniszczenie. Padały miasta i całe królestwa. Nie było na ziemi nikogo, ktoby mógł zmierzyć się z nimi. I nadszedł dzień, gdy jeden z nich przystanął, urzeczony pięknem ludzkiej kobiety. Przestraszyła się jednak niewiasta potwora i uciekła w najdalsze zakątki świata, by nie mógł jej odnaleźć... Po raz pierwszy zapłakał Anioł Śmierci prawdziwymi łzami, bo nie dane mu było zaznać prawdziwego szczęścia. Pozbył się więc odrażającej powłoki, by stać się miłym kobiecie, którą ukochał.
- Jak Anioł Śmierci odmienił swój wygląd – Vierre patrzył uważnie na mroczną elfkę, uśmiechając się nieco tajemniczo.
- To, mój drogi mężu, bardzo długa historia... - Lust zeszła ze stołu i rozmasowała bolące nogi. Było już późno, większość klientów girańskiego pubu albo poszła spać, albo zalała się w trupa. Ona też była zmęczona, bolały ją wszystkie mięśnie. Nie chciało jej się już zgrywać niedostępnej piękności, klanowego barda, ani zabawiacza tłumów... Dzisiejsza wyprawa po materiały, potrzebne do wykucia nowych zbroi, mocno ją nadwyrężyła. Nie pomogły nawet zaklęcia leczące, starannie składane przez Vierre całe popołudnie.
- Być może w innym czasie i miejscu... - jej doskonale wyćwiczony głos bajarki zadrżał, gdy poczuła na ramionach palce Vierre.
- Opowiedz... - poprosił jeszcze raz, masując obolałe mięśnie.
Długo Anioł Śmierci szukał sposobu, by pozbyć się swego wyglądu. Zasięgał porady u najmądrzejszych z mądrych, obszedł świat wszerz i wzdłuż, nikt jednak nie wiedział, jak mu pomóc. Usiadł więc i zapłakał, a jego łzy zmyły z ciała ropę i truciznę. Zrozumiał, że ratunku może szukać tylko tam, gdzie wszystko ma swój początek – u bogów.
I poszedł Anioł do jezior ognistych, by świętym płomieniem wypalić łuski.
I poszedł Anioł w góry wysokie, by roztrzaskać o skały swe potworne skrzydła.
I poszedł Anioł na równiny rozległe, by wiatr ostudził jego gniew.
A każde z boskich dzieci, widząc rozpacz potwora, prosiło swego ojca, Grain Kaina, o łaskę dla niego.
Zaprosił więc ojciec wszystkich bogów nieszczęsnego Anioła wraz z braćmi przed swój tron i, mając za świadków wszystkie swoje dzieci, rzekł:
- Widzę, iż twój umysł jest silny, lecz twoje ciało słabe. Dlaczegóż miałbym nie zniszczyć tego, który był narzędziem gigantów
- Panie – odrzekła cicho blada i pomarszczona, naga istota, którą kiedyś nazywano Aniołem Śmierci. - Nie pragnę niczego więcej, jak szczęścia z ludzką kobietą. Dla niej przestałem być potworem.... Jeśli zapragniesz, bym wyrzekł się swych mocy – zrobię to. Jeśli mam zdradzić sekrety gigantów – uczynię to. Zrobię co każesz.
- Dobrze więc. - Gran Kain uniósł rękę i rzekł – Od tej pory...
...ty, stary, będziesz moim czarnuchem, a ja twoim masta, tak długo aż będę miał ochotę. Laska, to nie ma nic wspólnego z nami. Ja nie pochodzę od jakiegoś marnego zdrajcy! - Farellion niemal zakrztusił się piwem. - Prędzej jestem szóstym dzieckiem Gran Kaina. - Mroczny elf wstał i wyprężył się. Niestety, nadmiar alkoholu we krwi spowodował, że ziemia zaczęła mu się chwiać pod nogami.
- Chyba jego szóstą kupą – warknął z właściwym sobie taktem Wiadro, łapiąc pijanego złodziejaszka za ubranie i brutalnie sadzając na ławie. - Nawet kolor masz odpowiedni...
- No nieee... Teraz to przesadziłeś Przed karczmę - Farellion wyjął swój sztylet i zaczął nim wymachiwać przed nosem orka.
- Spokój W tej chwili! - ryknął Akallabeth. - Dość mamy wrogów, by kłócić się jeszcze między sobą Albo się w tej chwili przeprosicie, albo będziecie w zamku czyścić wszystkie podłogi swoimi pięknymi nowymi szatami. Nie żartuję - Przywódca pociągnął spory łyk ze swojego kufla, zerkając groźnie na zwaśnione strony.
- Pszpszm... - wybełkotał pod nosem Farellion.
- Tż – odparł równie zawstydzony Wiadro.
I tak Anioł Śmierci stał się człowiekiem. Niestety, nigdy nie udało mu się odnaleźć tej, dzięki której przestał być odrażającym potworem... Jego, również odmienieni, bracia (wszak połączeni byli ze sobą mocniej, niż ktokolwiek inny) wyrzekli się go, nazywając zdrajcą i nienawidząc za utratę swoich mocy. On sam, pchany tęsknotą i smutkiem, wykonywał wszystkie, nawet najgorsze i najpodlejsze rozkazy Gran Kaina. Do czasu...
Drzwi karczmy otwarły się z hukiem. Stał w nich krasnolud, dysząc ciężko.
- Siadaj, Gluecifer! - krzyknęła Kirika, ludzka łuczniczka. - Nie musiałeś się tak spieszyć Piwa ci nie braknie!
Goście zaśmiali się głośno, prosząc by karczmarz nalał krasnoludowi piwa. Ten jednak zignorował zaczepki, podszedł szybko do Akallabetha i wyszeptał mu coś na ucho.
- Zbieramy się – rzucił krótko przywódca klanu, dopijając resztkę piwa i przypinając pas z bronią. - Nasz zamek jest oblężony.
Nikt tak naprawdę nie wie, skąd przybyli i jak pojawili się w Giran. Nazwali się buńczucznie Aniołami Śmierci, budząc po trochu strach i rozbawienie. Ci, którzy uwierzyli, szybko domyślili się, że lepiej mieć w nich przyjaciół, nie wrogów. Inni, którzy uważali ich za oszustów, poprzysięgli zniszczyć cały klan, by pokazać, że nie są potomkami Aniołów. Właściwie każda ze stron miała trochę racji.
- Tutaj, Voa! Potrzebujemy leczenia, szybko!
- Nie rozchodzić się Trzymać szyk! Nie rozchodzić się do ciężkiej cholery!
- Trafili mnie! Niech ktoś osłania szefa!
- Kirika, Sn4jper pilnujcie wejścia! Strzelajcie do każdego, kto podejdzie na metr!
- Przyprowadzili golema... Cholera, przyprowadzili golema! Wzmocnić bramy!
Ich przywódcą został Akallabeth. Jego imię, w zapomnianym już języku gigantów, znaczy podobno "Ten, który ma wolę" – na cześć pierwszego Anioła Śmierci, któremu udało się odrzucić ciało i umysł potwora. Śmiały i odważny, bezwzględny dla wrogów, żelazną ręką trzymał w ryzach swoich podwładnych. Plotki mówią, że nie był pierwszym z Aniołów, który przybył w te okolice, a tylko przejął władzę po kimś innym.
To tylko plotki. Aniołowie Śmierci niechętnie dzielą się swoimi tajemnicami.
- Zdrowie! - Prawdziwy ryk uniósł się z prawie pięćdziesięciu gardeł. Tym razem karczma w Giran należała do nich. Kolejny raz udało im się odeprzeć atak wrogów. Zamek, choć już mocno podniszczony, wciąż był w ich rękach. Cały klan zebrał się, żeby świętować zwycięstwo. Z rąk do rąk podawano kufel zwycięstwa, wszędzie słychać było radosne okrzyki. Byli silni, u ich stóp leżał cały świat. Ale...
- ...nic, co piękne nie trwa wiecznie... - Akallabeth usłyszał zmysłowy, kobiecy szept.
- Lust? - odwrócił się, nieco już zamroczony alkoholem. Mroczna elfka uśmiechnęła się tajemniczo i delikatnie, prawie niezauważalnie musnęła mężczyznę dłonią po policzku.
- Nie dokończyłam historii o pierwszych Aniołach Śmierci... Chcesz posłuchać?
- Ja... właściwie... hmm... - Jedynym, o czym Akallabeth chciał teraz słuchać, były kolejne toasty lub opowieści o wygranej bitwie. Dlatego mocno się zdziwił, kiedy z własnych ust usłyszał – Dobrze... Wyjdziemy na zewnątrz?
Bracia Anioła Śmierci, któremu Gran Kain nigdy nie nadał imienia, szybko zapomnieli, kim byli w poprzednim życiu. Mimo to część dawnych mocy cały czas w nich drzemała. Byli silniejsi, mądrzejsi, piękniejsi i zdrowsi od każdej istoty, która zamieszkiwała Adenę. Każdy zapisał się na kartach historii jako dzielny bohater.
Każdy, tylko nie pierwszy z nich. Bezimienny Anioł przez wieki musiał służyć swemu panu, cierpiąc przy tym ogromne męki. O ile bowiem, kiedy był niewolnikiem gigantów, nie posiadał wolnej woli, teraz służył świadomie i dobrowolnie.
Przyszedł wreszcie dzień, w którym Gran Kain zapragnął zniszczyć to, co stworzył. Wysłał więc bezimiennego, by ten zatopił wyspę, na której czekali uśpieni giganci. Lecz Anioł, który wszak został stworzony przez gigantów, nie przez bogów, zbuntował się przeciwko swemu panu. Zatopił wyspę, wcześniej jednak budując na niej schronienie dla swych stwórców, do którego nie mogła dostać się ani woda, ani żadna ludzka, czy boska istota. Praca wyczerpała resztę jego ponadnaturalnych mocy. Gdy Gran Kain, zaniepokojony długą nieobecnością sługi, udał się w miejsce, gdzie kiedyś była wyspa, zobaczył tylko wyschnięte ludzkie ciało, pływające po powierzchni...
Tak skończyło się panowanie bogów nad Aniołami Śmierci.
Vierre patrzył wślad za swoją żoną i przywódcą klanu, gdy znikali w drzwiach karczmy. Nie był zazdrosny. Ufał Lust, a jeszcze mocniej ufał Akaballethowi. Wiedział, że żadne z nich nigdy go nie zdradzi, że zawsze będzie mógł na nich liczyć. To właśnie było siłą klanu. Z zamyślenia wyrwał go zachrypnięty głos jakiegoś pijaczyny.
- Ja to bym tak tej swojej kobitki nie zostawiał – członek Czarnej Kompanii, wróg Aniołów Śmierci, oparł się o ścianę i, z wyjątkowo wrednym uśmieszkiem, mówił dalej – Wiesz jak jest z mrocznymi elfkami... Jeden chłop to dla nich za mało... A przywódca klanu to niezły kąsek...
Mężczyzna zatoczył się od uderzenia. Wiadro już chciał poprawić cios, kiedy usłyszał spokojny głos Vierre.
- Kłamiesz. Moja żona kocha mnie i jest mi wierna. A ty najwyraźniej jesteś pijany. Idź się przewietrz.
Pijaczyna podniósł się i usiadł przy stoliku, przy którym siedzieli Aniołowie Śmierci, zupełnie ignorując pomruki Wiadra i ciche szepty ("Mogę mu dowalić, co? Mogę...") Kiriki.
- Słuchaj, stary – powiedział, poklepując poufale Vierre po ramieniu. - Ja rozumiem, że bronisz jej honoru, ale uwierz mi – słyszałem już wiele opowieści o tym, jaka ona jest w łóżku... I co może zrobić za kilka adena...
Tym razem pierwszy cios zadał Vierre.
Tu kończy się historia przeklętych Aniołów. Czy klan, który niepodzielnie włada w Giran, składa się z potomków prawdziwych Aniołów Śmierci? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że gdy nadejdzie odpowiedni czas...
- Akaaaaaall! - z wnętrza dobiegał głos Farelliona. - Dawaj tutaj, szybkoooo!
W karczmie wrzało. Po pierwszym ciosie poszło już szybko – do walki przyłączyła się reszta klanu. Jak spod ziemi wyrosła reszta Czarnej Kompanii. W ruch poszły stoły, krzesła i kufle. Karczmarz, który zwykle paroma ostrymi słowami przerywał wszystkie bijatyki, tym razem schował się za barem. Tuż obok Lust posypała się szyba. Ktoś wybił ją pijanym w trupa członkiem Czarnej Kompanii.
- Muszę iść... - bąknął Akallabeth i nie czekając na odpowiedź, rzucił się do drzwi karczmy.
...gdy nadejdzie odpowiedni czas, prawdziwi Aniołowie Śmierci powrócą do swoich demonicznych ciał, by znowu służyć swym dawnym panom. Bezimienny Anioł, budując schronienie dla swych stwórców, nie zapomniał bowiem o braciach. Wewnątrz wyrył wiadomość dla gigantów. Pisał, że gdy już przeminie panowanie Gran Kaina i jego moc osłabnie na tyle, że giganci opuszczą swoją kryjówkę, pomocy będą mogli szukać u potomków swoich dzieci. Podobno bezimienny dokładnie opisał każdego potomka Aniołów Śmierci oraz sposób, w jaki będzie można przywrócić mu dawną pamięć. Podobno – bo dokładna treść wiadomości nie jest znana nawet największym mędrcom tego świata.
Mroczna elfka z uśmiechem przyglądała się bójce przez wybitą szybę. Kochała swój klan, z wszystkimi jego wadami i zaletami. Byli czuli i opiekuńczy, mogła na nich zawsze polegać. Zrobili dla niej wiele – tu znalazła prawdziwych przyjaciół, tu odnalazła prawdziwą miłość, choć... jednocześnie było w nich tyle nienawiści, tyle brutalnej siły...
- Kto wie, może giganci już się budzą... - szepnęła sama do siebie, wskakując przez okno w sam środek bójki.