Voa
autor: VoaTheMist
   W świątyni boga wiecznego ognia Paagrio panował półmrok delikatnie rozświetlany czerwoną poświatą rozchodzącą się z kamiennego basenu pośrodku komnaty. Wypełniająca go po brzegi płynna magma co pewien czas wybrzuszała się, formując lepkie, pękające z sykiem bąble. Ich rozbłyski wydobywały z ciemności twarze kamiennych posągów stojących w rogach świątyni. Bezczasowe spojrzenia zimnych oczu bóstw wydawały się kontemplować grę świateł na ścianach, jakby te przypominały im echa odległych bitew i czasów chwały.
   W centralnym punkcie komnaty, tuż nad falującą lawą, unosił się wizerunek Paagrio. Ogromną głowę o czterech twarzach opływały raz po raz fale gorącego powietrza, nadając jej złudzenie ciągłego ruchu. Wydawać się mogło, iż milczące twarze boga przybierają co chwilę inny wyraz, zmieniając grymasy gniewu na łagodne uśmiechy, z uśmiechów przechodząc w smutek, ze smutku w zamyślenie. Jak jest naprawdę nie dowiedział się jeszcze nikt, Wieczny Ogień świątyni jeszcze nigdy nie wygasł.
   Większa część nocy w roku upływała tu w ciszy i spokoju. Nic nie zakłócało kamiennego spokoju Paagrio. Dziś jednak miało być inaczej. Tej nocy przed obliczem Boga Wiecznego Ognia miał odbyć się Rytuał Narodzin. Gdy srebrna twarz pełnego księżyca rozświetliła bezchmurne niebo nad świątynną górą, na dziedzińcu przed wejściem rozkwitł las pochodni. W milczącym korowodzie mieszkańcy wioski zaczęli podążać przez ciemne wrota prowadzące do komnaty Paagrio przy wtórze monotonnych uderzeń rytualnych bębnów. Ubrani w odświętne zbroje potężni wojownicy i ozdobieni misternymi tunikami szamani zapełniali powoli świątynię, pozostawiając wolny szpaler prowadzący od wejścia pod posąg orczego bóstwa.
   Kiedy już wszyscy członkowie Klanu zajęli swoje miejsca, w wejściu pojawiła się nowa grupa. Jej członkowie odróżniali się od pozostałych orków ogromnymi wielobarwnymi pióropuszami, które ozdabiały ich głowy, nadając im drapieżny wygląd dzikich ptaków. Wszyscy zebrani w komnacie pochylili głowy, oddając pokłon Radzie Starszych. Ci, kiwając głowami i unosząc prawe dłonie w podzięce za oddane honory, dostojnym krokiem zaczęli przechodzić w kierunku wolnego kręgu uformowanego wkoło posągu bóstwa. Kiedy dotarli na miejsce, jeden z nich, noszący największy pióropusz, wystąpił dwa kroki do przodu i uniósł w górę, w kierunku twarzy Paagrio, małe zawiniątko. Spłachetka materiału zsunęła się, odsłaniając maleńką główkę. W świątyni rozbrzmiało kwilenie orczego niemowlęcia.
   - O, Władco Wiecznego Ognia i krwi naszej! – zaintonował Jasnowidz, a jego głos powędrował ku sufitowi komnaty, skąd powrócił ze zdwojoną siłą. Przestraszone niemowlę zamilkło. – Wielka jest chwała i moc Twa w swej nieskończonej sprawiedliwości! Przychodzimy dziś przed Twoje oblicze, byś łaskawym okiem spojrzał na dzieci swoje i dzieckiem swym raczył też nazwać tę oto orczycę, która z krwi naszej powstała i krew nasza w niej płynie! Niech nic ponad Klan mieć nie będzie i niech Klan nie będzie miał nic ponad nią! A imię jej brzmieć będzie...

   -Voa!... Ruszże te swoje zielone dupsko! – Gluecifer wydawał się być dzisiaj nie w humorze. - Zachodź go od lewej! I pieczętuj! Pieczętuj!
   - Wiem, co mam robić – burknęła pod nosem Voa, jednocześnie zwinnym ruchem uchylając się przed zamaszystym ciosem potwora. Potwór to właściwie mało powiedziane, bliższym prawdy określeniem byłoby użycie słowa Monstrum. Choć orczyca nie narzekała na brak wzrostu, sięgała bestii zaledwie do kolan i musiała mocno przechylić głowę, by przyjrzeć się jej twarzy. Nie żeby tego chciała - diaboliczny grymas czerwonego jak krew pyska z pewnością potrafił długo nawiedzać po nocach. „Jak też nasz przewodnik je nazywał?” usilnie starała się sobie przypomnieć, wykonując dłońmi skomplikowane gesty zaklęcia. „Kuraki?” Skręciła lekko nadgarstek, by uwolnić moc...

   - Nie, nie tak. W ten sposób zapieczętujesz co najwyżej elpa... – mistrz Atapi uśmiechnął się łagodnie i pochylił nad nią, łapiąc delikatnie za drobne nadgarstki. Jak zwykle Voa poczuła zapach jaśminu. Bardzo lubiła ten zapach.
   - Zobacz, za bardzo usztywniasz dłonie – wprawnymi ruchami skorygował ustawienie jej palców. – Czujesz mrowienie w czubkach palców?
   Przytaknęła gorliwie.
   - Dobrze, to znak, że zakotwiczyłaś energię. Teraz będzie ci posłuszna – zamilkł na moment i odwrócił twarz w jej kierunku. Głęboka zieleń jego oczu działała na nią dziwnie kojąco. – Pamiętasz co mówiłem o tym, czym jest dla nas, szamanów, moc?
   Voa wydęła wargi i podrapała się po nosku. Po chwili namysłu wyrecytowała:
   - Moc to dar Paagrio dany nam, szamanom, byśmy używali go w zgodzie z Prawem – powagę jej słów przyćmił piskliwy ton dziewczęcego głosu. Rozpaczliwie starała się poprawić efekt, przybierając poważną minę. Atapi zręcznie ukrył rozbawienie, odkaszlując w kułak.
   - A jak brzmi Prawo? – zapytał.
   - Nic ponad Klan i wszystko w Klanie. Nic ponad Honor i wszystko z Honorem – Voa szybko wyrzuciła z siebie słowa, których uczono ją od kołyski. Mistrz uśmiechnął się po raz kolejny i wyciągnął rękę, by poczochrać czuprynę orczycy.
   - Otóż to. I pamiętaj o tym... – przerwał, by przyjrzeć się uważniej splątanym włosom dziewczynki. Ta, widząc co się dzieje, powędrowała wzrokiem w kierunku swoich kolan.
   - Oj, Voa, Voa - głos mistrza nabrał poważnego tonu. – Co ja mówiłem o rytualnych kefach? Wiesz, że nie wolno ci ich zawiązywać, ani nawet próbować – pokręcił głową w wyrazie dezaprobaty. – Musisz się jeszcze dużo nauczyć, by przejść kolejny Rytuał. Bycie overlordem to ciężki kawałek chleba, niech ci się tak do tego nie spieszy.
   Voa podniosła głowę. Tym razem wbiła spojrzenie w sufit.
   - Ale...
   - Żadnego ‘ale’ – przerwał jej stanowczo. – Nie wolno ci. Koniec. Kropka – już podnosił rękę, by pogrozić palcem, zamiast tego uśmiechnał się na widok naburmuszonej miny małej orczycy. – Moja mała Voa. Nie umie jeszcze porządnie zawiązywać Uwiązania pierwszego poziomu a już chciałaby nosić wymyślne fryzury. - Przyklęknął przy niej, puszczając oko.
   - No już, zawiąż mi tu piękną pieczęć a pójdziemy po południu na ryby.
   W jednej chwili w oczach Voa zagościły błyski radości a na ustach zakwitł dziecęcy uśmiech zachwytu. Atapi kiwnął głową.
   - Jak złowimy parę tych złotych, to zrobię ci piękne królicze uszy.
   - Ahh... – westchnęła mimowolnie Voa. W mgnieniu oka wyprostowała się i zmrużywszy oczy w wąskie szparki, w skupieniu zaczęła składać zaklęcie.
   - Doskonale – powiedział Atapi. – Złap moc i rzuć pieczęć...

   - ...jeszcze raz! - krzyknął Glue, widząc, że pierwsza próba zapieczętowania bestii nie przyniosła oczekiwanego efektu. – Spróbuj spowolnienia!
   „Aj, mana, mana...” zaklęła w duchu i wykonała szybki gest dłonią w kierunku krasnoluda. Glue zrozumiał w okamgnieniu. Stoczyli razem już wiele walk i potrafili zrozumieć się bez słów. Zadając cios potężnym toporem, wyszeptał zaklęcie ogłuszenia, by dać orczycy parę cennych sekund na zregenerowanie energii. Nie udało mu się jednak wyprowadzić perfekcyjnego uderzenia. Skumulowana w ostrzu topora energia ześlizgnęła się po twardej jak kamień skórze potwora, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Glue szybko wykonał zręczny piruet i wykorzystując energię niewykorzystanego ciosu, zamachnął się toporzyskiem raz jeszcze.
   - A wraź se to w ż...! – jego kompani nie dowiedzieli się jednak, co bestia ma zrobić z toporem krasnoluda. Gdy ten z błyskiem furii w oczach już miał wykonać przepiękny cios z obrotu, olbrzym wykonał błyskawiczny zamach wielgachną pięścią, uderzając Glue prosto w błyszczący napierśnik. Przez grotę przebiegł dźwięk do złudzenia przypominający słusznych rozmiarów dzwon a krasnolud, chcąc nie chcąc, udał się po zgrabnej paraboli na drugi koniec pieczary. Dzwon rozbrzmiał po raz drugi, gdy lot został brutalnie przerwany przez ścianę jaskini. Krasnolud westchnął cicho i osunął się nieprzytomnie na ziemię.
   Widząc to, Voa poczuła jak w jej sercu wzbiera ogień furii. Nie namyślając się wiele, otworzyła odpowiednie kanały przesyłu wewnętrznej energii i uwolniła Krzyk Duszy.
   - Rooooaaa...

   -...rrrrgh! – okrzyk wściekłości wystraszył grupkę przydrożnych ptaków, które z łopotem wzbiły się w niebo. – O tak, już mi lepiej – mruknęła Voa. – I znowu nic... parę skórek... – zawiedziona pokręciła głową, pochylając się nad trupem goblina. – Błeeee, ale cuchnie – szybko odwróciła się i odeszła parę kroków. Miała już tego dość. Od rana nic nie jadła, bolało ją prawe kolano, słońce paliło niemiłosiernie i... i do tego te cuchnące gobliny! Czy naprawdę żeby zostać Szamanem, trzeba zadawać się z czymś takim? Ponury żart...
   Westchnęła ciężko i rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu następnego celu. Wokoło nie było jednak żywej duszy. Odkąd tegoroczni szamani z wioski orków weszli w okres Zadań ciężko było znaleźć dobre miejsce na polowanie na całym orczym terytorium. Biegała w poszukiwaniach już od samego świtu i nie miała już nawet sił, by kląć.
   „Ehh, myślę, że to dobry moment na zrobienie sobie przerwy” Nie namyślając się długo, położyła się na wznak w gęstej zielonej trawie. Jej powonieniem zawładnął zapach ziemi i polnych kwiatów. Szybko wykonała kilka prostych technik medytacyjnych, by jej ciało przeszło w tryb regeneracji energii i z błogością oddała się kontemplacji przepływających nad nią leniwie białych obłoków.
   Uśmiechnęła się do własnych wspomnień, gdy jeszcze nie tak dawno spędzała w ten sposób całe dnie beztroskiego dzieciństwa. Teraz, kiedy była już na końcowym etapie szamańskich nauk, wymagano od niej Powagi i Odpowiedzialności.
   „Brrr, okropne słowa, już sam ich dźwięk przyprawia mnie o dreszcze” – zakpiła w myślach. Uniosła prawą rękę, by osłonić oczy przed słońcem i móc lepiej przyjrzeć się jednej z chmur.
   - Hej, ta wygląda zupełnie jak mistrzuniu! – zachichotała. Rzeczywiście, poszarpany kształt wielkiej chmury sunącej dostojnie po lewej stronie nieboskłonu przywodził na myśl wielki odświętny pióropusz mistrza Atapiego. Jej myśli powędrowały do poprzedniego dnia, kiedy to wieczorem mistrz objaśniał jej szczegóły czekającego ją nazajutrz Zadania. Nie miała większych trudności, by przywołać obraz jego poważnego oblicza. Zaraz przypłynęły do niej jego słowa, które wypowiedział, gdy poirytowana opisem zadania, głośno wyraziła ubolewanie nad jego celowością.
   - Droga Voa, to prawda, że koniec twoich nauk w wiosce jest już bliski. Nauczyłem Cię wszystkiego co należało, abyś mogła poradzić sobie z niebezpieczeństwami, jakie napotkasz na swojej dalszej drodze. Prawie wszystkiego. Ostatnia nauka jest najważniejsza dla każdego Szamana, lecz zdobycie tej umiejętności to ciężkie zadanie dla każdego orka. Nie powiem ci, co to takiego, lecz nie waż się wracać do wioski zanim tego nie zrozumiesz.
   Uśmiechnęła się po raz kolejny do swoich myśli. Choć słowa mistrza towarzyszyły jej cały czas, odkąd opuściła wioskę bladym świtem, ich sens dotarł do niej dopiero po całym dniu morderczego polowania w lasach, górach i kotlinach orczej krainy.
   „Tak, drogi mistrzu, już wiem jakiego słowa na koniec chcesz mnie nauczyć”. Posłała w myślach szeroki uśmiech pod adresem swojego nauczyciela i z ciężkim westchnieniem wstała. Jeszcze raz obrzuciła okolicę wnikliwym spojrzeniem. „Ile tego miało być? Sto sztuk? Zestarzeję się przy tym... ahhh, ależ to słońce pali... Mistrzu, będę Cierpliwa..."

   „...jak cholera! Skończyła się moja cierpliwość!” Jej gniew osiągał właśnie szczytowy poziom. „Nie pozwolę, by przerośnięte czerwone coś biło moich towarzyszy!”
   Przejście w tryb berserkera zajęło jej niecałe pół sekundy. Poczuła jak trzymana w dłoniach metalowa laska zaczyna drgać, rezonując z nadmiarem mocy, która nagle ogranęła całe jej ciało. Błyskawicznie zawiązała zaklęcie.
   „A teraz oddasz mi całe swoje marne życie” – posłała diaboliczny uśmiech niczego nie spodziewającej się bestii i uwolniła czar. Czerwony wielkolud zaryczał przeraźliwie, wyginając się do tyłu i chwytając za głowę. Jego wielkie błoniaste skrzydła rozłożyły się i wściekle zaczęły bić powietrze, wzbijając tumany kurzu, podczas gdy Voa raz po raz, nie szczędząc energii, wysysała z potwora życie.
   Bestia nie zamierzała się jednak tak łatwo poddać. Otrząsnęła się z zamroczenia i zwróciła swoje wściekłe spojrzenie na orczycę, gdy instynkt przetrwania przezwyciężył ogromny ból jakie zadawał jej ten zielony robaczek. Wykorzystując swoje skrzydła, potwór uniósł się lekko nad ziemię i jednym susem przyskoczył do orczycy. Widząc co się dzieje, pozostali towarzysze, rzucili się Voa na pomoc. Także i im udziełił się zew berserkera. Ze zdwojoną siłą poszły w ruch łuki, miecze i topory. Los bestii został przypieczętowany. Ostatnim wysiłkiem uniosła głowę do góry i zaryczała z mieszaniną bólu, wściekłości i rozpaczy i nim ostatnie echo jej ryku przebrzmiało gdzieś u stropu jaskini, runęła na ziemię martwa.
   Nikt jednak nie zwracał już uwagi na ostatnie chwile potwora. Gdy tylko stało się jasne, że to już jego ostatnie tchnienie, cała drużyna jak na zawołanie odwróciła się i zaczęła biec w kierunku, gdzie leżał nieprzytomny krasnolud.
   - Glue! Glue! – zawołała biegnąca na przedzie Voa.

   -Tak, słucham? – krasnolud odwrócił się w jej kierunku, unosząc brwi w wyrazie zaciekawienia.
   Orczyca przemierzyła dzielący ich dystans, starając się wyglądać jak najbardziej godnie i dostojnie. Brwi krasnoluda powędrowały jeszcze wyżej. Na ten widok całe zdecydowanie, jakie Voa zbierała w sobie od rana spadło gdzieś w okolice pięt. Zmieszanie szamanki sięgnęło zenitu, gdy stanęła przed Glue a ten z kpiącym uśmieszkiem przechylił głowę, by rzucić rozbawione spojrzenie z wysokości jej pasa. Dziwnie zaschło jej w gardle. Dlaczego nie spotkała go gdzieś w mniej uczęszczanym rejonie miasta, tylko tu, na samym środku rynku, w centralnym miejscu Giran?
   Całe to miasto ją przerażało odkąd dotarła tu parę dni temu. Nie była przygotowana na ciągły zgiełk i las murów. Słyszała opowieści o tym miejscu, ale jej wyobrażenia nie sprostały nawet dziesiątej części rzeczywistości. I do tego ten krasnolud. Pewnie nie dał się nabrać na jej nabyte w tempie przyspieszonym wielkomiejskie gesty, które miały zamaskować jej prowincjonalne pochodzenie. Mialy przynajmniej w jej mniemaniu.
   „A do tego wszystkiego mógłby być moim pradziadkiem.” – pomyślała. „Sięgającym do pasa pradziadkiem.” – poprawiła się, kierując wzrok wszędzie tylko nie bezpośrednio na krasnoluda.
   - Słucham cię, panno Szamanko – podskoczyła z przestrachem na dźwięk jego głosu, który wyrwał ją z zamyślenia. „Panno Szamanko” – powtórzyła w myślach. Miała nadzieję, że zielony odcień skóry skutecznie zamaskował rumieniec na jej policzkach.
   - No, więc... ja... – rozpaczliwie starała się przypomnieć sobie słowa jakich chciała użyć w tym momencie, a które tak mozolnie przygotowywała wczoraj wieczorem. – Ty... to znaczy... Pan...
   - Chcesz dostać się do naszego klanu? – łaskawie przerwał jej przemówienie krasnolud a w jego oczach pojawiły się błyski rozbawienia na widok gorliwych przytaknięć orczycy.
   - Tak, tak, tak!
   Krasnolud podrapał się po brodzie i w zamyśleniu zmierzył orczycę od stóp do głów. Voa zastygła w oczekiwaniu.
   - Hmm, widzę, że masz pewne braki.
   Twarz szamanki w jednej chwili przybrała wyraz rezygnacji.
   - Młoda jeszcze jesteś – kontynuował krasnolud. – Twoje ciuszki coś mizernie wyglądają. O broni nie wspomnę. Co to wogóle za patyk? Pewnie przyszłaś z bardzo daleka – akcent jaki krasnolud położył na słowie ‘bardzo’ zmienił wyraz twarzy orczycy z rezygnacji w głęboką depresję. – W porządku, przyjmiemy cię.
   Oczy Voa zamieniły się w dwa spodki.
   - Słu... słucham pana? – wyszeptała.
   - Tak, tak, dobrze że słuchasz – uśmiechnął się spod sumiastych wąsów krasnolud. – Nasz klan stoi dla ciebie otworem, droga Voa.
   Tok myśli orczycy wskoczył na właściwy tor dopiero po kilku chwilach mrugania oczami. – Ale... ale skąd Pan wie, jak mam na imię?
   - My krasnoludy mamy zdolności jasnowidzenia – poważnym tonem rzekł brodacz. Do zdziwionego spojrzenia orczycy dołączyły otwarte usta.
   – Acha... – westchnęła w podziwie.
   - Ha ha ha ha! – parsknął śmiechem krasnolud, chwytając się za brzuch. – Jak kocham własną sakiewkę, nie możesz wierzyć we wszystko co ci powiedzą obłudne mieszczuchy! A zwłaszcza krasnoludy! – zawołał wesoło – Heh, zdolności jasnowidzenia, haha, to chyba po piątym kuflu w Hetmańskiej... heee, aż się popłakałem – otarł oczy kułakiem i zerknął na orczycę. Tym razem jej zielona skóra nie ukryła rumieńca. Policzki Voa przybrały odcień bordowego wina.
   - No już, już dobrze. Przepraszam, to był ciężki dowcip – poklepał ją przepraszająco po ramieniu. – Za ciężki na młode szamanki – mrugnął do niej okiem. - Niczego cię nie nauczył ten stary ropuch Atapi?
   - To Mistrza też Pan zna? – orczyca już się właściwie nie zdziwiła. Już bardziej nie mogła.
   - Uuuuch, znam go, znam – pokiwał głową krasnolud. – Do dziś mnie boli głowa na samo wspomnienie naszych spotkań. Gdyby nie był orkiem, powiedziałbym, że ma wśród swoich przodków jakichś krasnoludów. Jak ostatnio u niego byłem to przepił całą moją kompanię... nie mieliśmy szans – krasnolud uśmiechnął się pod nosem.
   - Mistrz Atapi? Ależ co Pan opowiada? – wtrąciła się Voa.
   - Wiem, co mówię... – odparł krasnolud. – Ale mniejsza z tym. Dla ciebie powinno mieć znaczenie jedynie to, że znam Atapiego od chwili kiedy puszczał pierwsze kupy w pieluchy i od dłuższego czasu wiadomo mi, że masz pojawić się w mieście w poszukiwaniu mojej skromnej osoby. Oczywiste jest więc, że z taką rekomendacją dostaniesz się do naszego klanu. Ale nie myśl, że to łatwy kawałek chleba - krasnolud pokręcił głową.
   - Czeka cię od jutra dużo pracy i ja już sobie dokładnie sprawdzę, co warta jest wychowanica Atapiego. To po pierwsze. A po drugie, przestań z tym ‘panem’. Mam na imię Gluecifer i tyle. A teraz idź ochłonąć, bo widzę, że mocno potrzeba ci świeżego powietrza. Bądź wieczorem w Hetmanie, urządzimy oficjalne przyjęcie nowego członka w szeregi klanu. Hehe – mrugnął okiem, po czym kłaniając się szarmancko orczycy, obrócił się na pięcie i znikł w drzwiach pobliskiej karczmy, pozostawiając zdumioną do granic możliwości Voa samotnie na środku placu.
   Dopiero pół godziny później dźwięk dzwonów katedry Giran, wzywających wiernych na wieczorne modły, przywołał orczycę z powrotem na ziemię. Jeszcze długo po tym nie mogła uwierzyć...

   ...że Glue nie żyje.
   - Ale jak to? – zdziwiona kręciła głową z niedowierzaniem. – Glucek? Od takiego pstryknięcia?
   - Nie oddycha – powiedziała smutno Edda, wstając znad ciała krasnoluda. – Trzeba będzie wskrzeszać.
   - Ajajaj – skrzywił się Akallabeth – wiecie jak tego nie lubi. Po takim czymś cały dzień ma zgagę.
   - Znowu będzie marudził – jęknął Lech. Cała reszta przytaknęła z rezygnacją.
   - To może wskrzesimy, jak będziemy wracać? – z nadzieją w głosie zapytał Klin.
   - No nie, tak nie wypada – pokręciła głową Voa. – A nieść go nie będziemy. Eddzia, wskrzeszaj.
   Uzdrowicielka ponownie pochyliła się nad leżącym ciałem i w skupieniu wyszeptała kilka szybkich słów. Powietrze wokół Gluecifera zgęstniało i zawirowało. Delikatne błyski wyładowań zaczęły skupiać się w jednym punkcie nad głową krasnoluda i kiedy już przybrały postać sporych rozmiarów kuli, eksplodowały z głośnym trzaskiem. Jaskinię oświetlił na chwilę blask rozładowującej się energii czaru. Kiedy oczy wszystkich przyzwyczaiły się z powrotem do półmroku, Glue znajdował się już w pozycji siedzącej.
   - Na pytę Baiuma, znowu mi się oberwało! – zagrzmiał. – Wiecie jak tego nie lubię!
   Drużyna smutno pokiwała głowami.
   - Czy wy śpicie? Mieliście mnie osłaniać! – Glue kontynuował tyradę, podnosząc się z ziemi. – Zresztą, co ja wam będę mówił, następnym razem i tak będzie to samo – pokręcił głową. – Karik ubity? Dobra. Szukamy następnego. Mój toporek musi w końcu trafić we właściwe miejsce – roześmiał się rubasznie, po czym obrócił się w kierunku reszty wojowników.
   – No co tak stoicie? – parsknął i ruszył biegiem w głąb jaskini. - Chodź, mój ty Klanie. Przygoda czeka!
   Wszyscy popatrzyli po sobie w rozbawieniu, po czym pobiegli za liderem.
   Tak, za Glue poszliby wszędzie.
   Nawet jeśli czekała tam na nich Przygoda.